wtorek, 12 lutego 2019

Posłuchajmy razem Vol. 15

       THE MOODY BLUES
001 Lost in a Lost World (4:45)
002 When You're a Free Man (6:05)
003 I'm Just a Singer (In a Rock and Roll Band) (4:22)
       - nagrania z albumu "Seventh Sojourn" (1972)

   CAMEL
004 Rhayader (3:01)
005 Rhayader Goes To Town (5:20)
006 Sanctuary (1:05)
007 Fritha (1:19)
008 The Snow Goose (3:12)
009 Friendship (1:44)
010 Migration (2:01)
011 Rhayader Alone (1:50)
012 Flight Of The Snow Goose (2:41)
013 Preparation (3:54)
014 Dunkirk (5:25)
015 La Princesse Perdue (4:57)
       - nagrania z albumu "The Snow Goose" (1975)

       THE ALAN PARSONS PROJECT
016 A Dream Within A Dream (3:41)
017 The Raven (3:58)
018 The Tell-Tale Heart (4:42)
019 The Cask Of Amontillado (4:28)
020 (The System Of) Dr. Tarr And Professor Fether
       (4:19)
021 The Fall Of The House Of Usher - Pavane (4:34)
        - nagrania z albumu "Tales of Mystery and Imagination" (1976)

Pełny czas: 77:34

Tym razem stworzyłem składankę złożoną z nagrań pochodzących zaledwie z trzech klasycznych płyt rockowych z lat 70. Przyjęte zasady, a więc ograniczenie czasu trwania do długości płyty kompaktowej, zmusiły mnie do wybrania z nich tylko niektórych nagrań, choć oczywiście płyty te zasługują na uwagę w całości.

Na początek wybrałem trzy moje najbardziej ulubione utwory z albumu „Seventh Sojourn” („Siódmy pobyt”) zespołu The Moody Blues. Była to siódma płyta tego zespołu w klasycznym składzie, lub ósma, jeżeli liczyć także debiutancki album nagrany w z Danny Lainem jako gitarzystą i wokalistą. Po raz pierwszy album ten usłyszałem w całości i nagrałem w audycji „Katalog Nagrań” nadanej 27 XI 1981 r. Muzyką The Moody Blues byłem zafascynowany od ich pierwszej płyty „Days Of Future Passed” (1967) stąd maniakalnie czyhałem na kolejne audycje „Katalogu” aby nagrać dokładnie wszystkie jej płyty. Audycja nadawana była w wersji monofonicznej. Nagrywałem ją na magnetofonie „Aria” na taśmie szpulowej. Fani The Moody Blues, uważają album „Seventh Sojourn” za ostatnią w pełni udaną płytę tego zespołu. W pełni się zgadzam z tą opinią.

Wiele osób, akurat z tej płyty lubi najbardziej inne nagrania, a konkretnie utwory „Isn't Life Strange” autorstwa Johna Lodge’a lub „For My Lady” Raya Thomasa. Ale ja najbardziej lubię te trzy wyżej wyszczególnione, z których dwa pierwsze skomponował klawiszowiec tego zespołu Mike Pinder, a ostatnie jego basista John Lodge. Utwór „Lost in a Lost World” (“Zaginiony w zaginionym świecie”) opowiada o zagubieniu ludzi a nawet całych społeczeństw we współczesnym świecie, a także o nienawiści prowadzącej do śmierci i cierpienia. A przecież ludzie powinni pamiętać o pochodzeniu od wspólnych przodków i szukać spełnienia w modlitwie, przebaczeniu i miłości. To piękny, choć może nieco przygnębiający tekst, i jeszcze piękniejsza muzyka.

Bardzo podobne w nastroju, ale bardziej melancholijny jest utwór „When You're A Free Man” („Gdy jesteś wolnym człowiekiem”). Porzucony kochanek wspomina swoją miłość i gorzko konstatuje, że znów jest wolnym człowiekiem. Ponownie miłość jest tutaj sposobem na życie w spokoju, a pokój dla wszystkich ludzi jedynym sposobem na poczucie się prawdziwie wolnym człowiekiem. W okresie stanu wojennego, który wprowadzono w Polsce w grudniu 1981 r., właśnie to nagranie jakoś tak najbardziej oddawało, w moim odczuciu, poczucie krzywdy z utraconej wolności, choć przecież tekst tego utworu niósł raczej treść filozoficzną niż polityczną. Z tego względu bardzo często go wówczas słuchałem.

W przeciwieństwie do opisanych powyżej melancholijnych nagrań Pindera utwór „I'm Just a Singer (In a Rock and Roll Band)” („Jestem tylko piosenkarzem w rock and rollowym zespole”) był bardzo dynamiczny i żywiołowy, zwłaszcza jak na standardy The Moody Blues. W sumie to może nawet najbardziej rockowy ich utwór w całej karierze. Jego tekst opowiada o życiu muzyka rock and rollowego, ale nie tyle o piciu czy ćpaniu, co raczej o możliwościach podróży i poznawania świata jakie ono daje. A także o kontakcie z innymi ludźmi szukającymi wolności i wyzwolenia w muzyce, która przełamuje także bariery językowe. Niestety nie wszyscy ludzie potrafią się cieszyć wolnością, życiem i muzyką i czynią wiele zła. Ale ja nie mogę zbyt wiele zrobić – konstatuje przygnębiająco John Lodge – bo jestem tylko śpiewakiem w rock and rollowym zespole. W stanie wojennym nagrania tego zawsze słuchałem wraz dwoma wyżej opisanymi. Kończyło ono płytę „Siódmy pobyt” i przynosiło pewną ulgę dzięki możliwości zatracenia się w muzyce.

Oczywiście teksty tych utworów można w różny sposób odczytać i przetłumaczyć, podobnie jak same tytuły. To moja interpretacja, więc ktoś może zrozumieć te teksty inaczej. Natomiast same tłumaczenia tytułów tych utworów podałem na podstawie tego jak pierwotnie były podane w audycji „Katalog Nagrań”.

Ogólne przesłanie albumu „Seventh Sojourn” było pożegnaniem zespołu The Moody Blues z ideałami lat 60., a więc z latem miłości, braterstwem, nadzieją na świat bez wojny. Trwająca już wówczas dekada lat 70. nie tylko nie rozwiązała dotychczasowych problemów świata, ale jeszcze dostarczyła nowych, np. kryzysu paliwowego i terroryzmu. Grupa The Moody Blues w klasycznym składzie nagrała w tej dekadzie jeszcze jeden album, „Octave” (1978), mniej udany niż wcześniejsze, po którym ostatecznie odszedł od niej Mike Pinder. Zastąpił go Patrick Moraz, wirtuoz instrumentów klawiszowych i muzyk wybitnie zdolny, ale jednak grający inaczej niż Pinder a przede wszystkim mający inną wrażliwość. Od chwili tych zmian muzyka The Moody Blues zaczęła stopniowo zmierzać w kierunku zwykłego popu aż wreszcie nie dającego się słuchać muzycznego banału.

Wielkim miłośnikiem zespołu The Moody Blues był też Tomasz Beksiński. W okresie pomiędzy 8 X 1989 r a 3 VI 1990 r. przypomniał w audycji "Wieczór Płytowy" całą dyskografię tego zespołu w wersji stereo na płytach kompaktowych.

Ilekroć słucham tych nagrań przenoszę się w czasie do lat młodości, i wieku 18 lat, gdy słuchałem ich po raz pierwszy. Od razu przypominają mi się kręcące się duże szpule magnetofonu "Aria" z połyskującymi w świetle przeźroczystymi krawędziami. Wpatrywałem się w nie wówczas, jak obecnie ludzie w kręcące się płyty winylowe na gramofonie, i wyobrażałem sobie muzykę której słuchałem.
   
Album „The Snow Goose” (1975) zespołu Camel po raz pierwszy w życiu usłyszałem 29 IV 1985 r. w audycji „Kanon Muzyki Rockowej” nadawanej w Programie III PR. Płytę usłyszałem więc dopiero 10 lat po jej światowej premierze. W tym czasie zespół Camel nie grał już w klasycznym składzie tworzonym m.in. Andy Latimeria (gitara, śpiew) i Peter Bardensa (inst. klawiszowe, śpiew), gdyż ten ostatni muzyk odszedł od zespołu w 1978 r. Po jego odejściu muzyka grupy zmieniła się na mniej finezyjną i zaczęła tworzyć płyty, które powszechnie uważane są za nieudane, np. „I Can See Your House from Here” (1979) i ”The Single Factor” (1982). Dobrą płytą, ale już w innym stylu był “Stationary Traveller” (1984 r.) dość często grany wówczas w Polskim Radio. Był on na tyle lubiany przez fanów, że jego różne edycje na płytach winylowych docierały do Polski,  a jedna z nich trafiła wówczas nawet do mnie. Ale to była już inna muzyka – jakby na nowo zdefiniowany Camel.

Klasyczny Camel to albumy wydane przez ten zespól w pierwszej połowie lat 70., a zwłaszcza płyta „The Snow Goose” („Śnieżna Gęś”). Album ten, trzeci w kolejności w dorobku zespołu, jest jedną z nielicznych płyt w muzyce rockowej, które osiągnęły olbrzymi sukces artystyczny i komercyjny, a zawierający wyłącznie muzykę instrumentalną. Skomponowana przez zespół suita jest ilustracją do baśni Paula Galico „Snow Goose”. Jej akcja toczy się w okresie II wojny światowej. Opowiada ona o powiązanych z sobą losach białej gęsi (La Princesce Peruce), małej dziewczynki z wioski rybackiej (Fritha) i samotnego artysty (Rhyader). Powstała muzyka porusza wspaniałym nastrojem, aranżacjami i przepięknymi melodiami. W większości dominują tutaj instrumenty klawiszowe, brzmienia instrumentów dętych, ale nie brakuje też wirtuozowskich popisów na gitarze. Aż nie chce się wierzyć, że całość tej suity skomponowali samodzielnie dwaj młodzi długowłosi rockmani: Peter Bardens i Andrew Latimer.

W związku roszczeniami prawnymi do tytułu wysuwanymi przez Paula Galico muzycy musieli zmienić nazwę płyty z „Snow Goose” na „Music Inspired by The Snow Goose”. Obecnie album ten uważany jest za jedno z arcydzieł progresywnego rocka. Jednak jeszcze na początku lat 80. grupę Camel uważano jedynie za typową grupę drugiego planu, a jej osiągnięcia za mniej wartościowe niż np. dokonania King Crimson, czy Genesis. zmieniło się to dopiero w następnych latach, gdy okazało się jak wielki wpływ miała twórczość tego zespołu na słuchaczy i muzyków.

z konieczności musiałem wybrać utwory jakie zmieszczę na tej składance, bo inaczej musiałbym przegrać ją w całości. Wybrałem te a nie inne utwory, bo one mi się najbardziej podobały. Zresztą nawet zespół przygotował krótszą wersję tej suity na potrzeby koncertów, aby w ich trakcie móc zaprezentować także inne nagrania ze swojego dorobku.

Album "Tales of Mystery and Imagination" (1976) zespołu The Alan Parsons Project po raz pierwszy usłyszałem w audycji “Studio Nagrań” 25 i 2 VII 1981 r. wówczas płyta ta nie zrobiła na mnie jeszcze takiego wrażenia jak za drugim razem, kiedy nagrałem ją w audycji „Katalog Nagrań” nadanej 1 X 1984 r. Dyskografia tego zespołu była też pierwszą jaką w całości nagrał mój brat Leszek na swoich taśmach i swoim magnetofonie.

Zespół The Alan Parsons Project to właściwie studyjny projekt, a więc mający na celu wydawanie jedynie płyt studyjnych, dwóch muzyków: Alana Parsonsa i Erica Woolfsona. Pierwszy z nich był inżynierem dźwięku i producentem muzycznym, który pod wpływem sukcesów studyjnych płyt zespołu Pink Floyd, a zwłaszcza albumu „The Dark Side Of The Moon”, postanowił samemu skomponować podobną w charakterze muzykę i wydać ją na płycie. Album „Tales of Mystery and Imagination” był jego debiutem płytowy, a jego sukces komercyjny sprawił, że pod koniec lat 70. duet Parsons/Woolfson wydał kilka kolejnych równie dobrych płyt.

Tytuł albumu bezpośrednio nawiązywał do tytułu zbioru opowieści makabrycznych Allana Edgara Poe wydanego w 1908 r. Z kolei sama muzyka, w dużym stopniu instrumentalna, inspirowana była życiem i twórczością wspomnianego pisarza, a zwłaszcza takimi jego dziełami jak: „Beczka Amontillado”, „System doktora Smoły i profesora Pierza” i „Zagłada domu Ucherów”. Z tego względu dość melodyjna muzyka starała się oddać nastrój grozy, motyw tajemnicy, nieuchronności śmierci, a także ciążącego nad bohaterami fatum. W sumie powstała całość uważana obecnie za klasykę progresywnego rocka, ale na początku lat 80. uważana była za rzecz wtórną i niezbyt oryginalną.

Pierwotne brzmienie tego albumu, a nawet aranżacje niektórych utworów, opracowane w 1976 r. zostały zmienione w pierwszym wydaniu kompaktowym z 1987 r. Z tego powodu ci, którzy kupili wówczas tę płytę byli mocno zawiedzeni tym co na niej usłyszeli, a inni, przez długie lata, jeżeli nie mieli oryginalnego winyla, nie mogli posłuchać jak ten album oryginalnie brzmiał. Oryginalne wydanie tej płyty na kompakcie jako pierwsza przywróciła firma Mobile Fidelity Dźwięk Lab (MFSL) w 1994 r., ale ze względu na wysoką cenę tego ekskluzywnego wydania, była ona trudno dostępna. W pełni album ten przywrócono dla masowego odbiorcy dopiero w dwupłytowym wydaniu z 2007 r. Pierwsza płyta zawierała oryginalny mix albumu z 1976 r., a druga jego remix z 1987 r.

Podobnie jak w wypadku zespołu Camel wybrałem z tego albumu, a dokładniej z jego oryginalnego mixu kompaktowego z 2007 r. tylko kilka utworów, tak aby zmieścić całość na jednej płycie składankowej z innymi wybranymi nagraniami. Wybrałem oczywiście tylko najbardziej lubiane przez mnie utwory. Stąd musiałem zrezygnować m.in. z całości suity „The Fall of the House of Ucher”.

W linku skrócona wersja suity "The Snow Goose" zespołu Camel
https://www.youtube.com/watch?v=_0oFdgi7lL0

Posłuchajmy razem Vol. 77

  SIOUXIE & THE BANSHEES - “Kaleidoscope” (1980) 001 Happy House (3:53) 002 Hybrid (5:33) 003 Christine (3:01) 004 Desert Kisses (4:15) ...